Stanisław Głowacki

Liczba odwiedzających: 4092
Andrzej Zygmunt Rola – Stężycki

Legionista…

11 Listopada 2018 roku, cała Polska świętowała stuletnią rocznicę odzyskania niepodległości.

W Warszawie, pozostałych miastach wojewódzkich i powiatowych, też w gminach, szkołach i organizacjach, rocznicę tę obchodzono wielce uroczyście. Poza pochodami, manifestacjami, koncertami i wszelkimi innymi spektaklami celebrującymi to niezwykłe przecież święto, wspominano tych, dzięki którym to żyjemy w wolnym i suwerennym dziś kraju. Prezentowano i dekorowano wysokimi odznaczeniami państwowymi ludzi dla Polski i regionów zasłużonych, a na grobach tych, którzy już odeszli, zapłonęły znicze…

Tak było i w Belsku Dużym, wsi gminnej w powiecie grójeckim, gdzie kulminacją tegorocznego Święta Niepodległości, była zorganizowana w dniu 7 listopada wielka uroczystość. Poprzedzona w mszą św. w intencji Ojczyzny, celebrowaną w kościele parafialnym p.w. Świętej Trójcy, złożeniem kwiatów na grobie Zdzisława ks. Lubomirskiego – regenta, który to przekazał władzę Józefowi Piłsudskiemu - i odsłonięciem tablic pamiątkowych przy dębach pamięci, zakończyła się na placu przed Urzędem Gminy. Tam Wójt Gminy wręczył wyróżnionym medale pamiątkowe, a zebrani mogli podziwiać pokaz musztry paradnej w wykonaniu Orkiestry reprezentacyjnej Sił Powietrznych i uczestniczyć w koncercie pieśni patriotycznych, którym ww. zespół zamykał uroczystość.

Oczywiście była uroczysta homilia wygłoszona przez dziekana dekanatu grójeckiego ks. kanonika Zbigniewa Sucheckiego i wystąpienie Wójta Gminy Władysława Piątkowskiego.

Wspomniano trudne drogi do niepodległości, ludzi regionu, którzy uczestniczyli w jej tworzeniu i tych, którzy codzienną służbą i pracą, zabezpieczają nasz niepodległy i suwerenny byt.

Wspomniano wielu, ale…przecież trudno znać każdy biogram. Z zasady pamięta się tych wielkich, których przez lata wzmiankowały media, a których dokonania są bezsprzeczne. Zapomina się jednak o tych, którzy w swej masie, bezimienni, równie ofiarnie jak ci najwięksi, składało swoja ofiarę – też krwi – na ołtarzu Rzeczypospolitej.

Gmina Belsk Duży też ma takiego „zapomnianego”, a którego to pamięć przywracałem przed około 30 laty, podejmując w Ministerstwie Obrony Narodowej działania zmierzające do reaktywacji pamięci o jednym z zapomnianych już legionistów. Efekt tego przedsięwzięcia zamknąłem w rozdziale zatytułowanym „Awans pradziadka”, w mojej książce pt. „Opowieści grójeckie”, wydanej w 2002 roku, a którego fragmenty przytoczę gwoli uświadomienia wielu, jak ulotną jest ludzka pamięć.
A że jest, świadczy niniejszy artykuł.

Dziadka Głowackiego znali wszyscy w Rębowoli i …nie tylko.
Może nie byłoby czego wspominać, gdyby nie fakt, iż ten pozornie niczym nie wyróżniający się człowiek, stał się po latach wielką sensacją, jako że nikt nie wiedział tego, co się wydarzyło się na początku życiowej drogi pana Głowackiego, a co potem - niestety już na końcu jego życiowych peregrynacji – wielu zdziwiło.
Wszyscy znali pana Stanisława i wszyscy słuchali jego…muzyki. Co jak co, ale grać dziadek umiał i lubił. Lubił też swoją samotność, choć otoczony był bliskimi i to wielce mu życzliwymi, to najbardziej lubił swoją starą, trzyrzędową harmonię! Grał na niej często i z uczuciem, a talent miał wielki. Przypominał dawno już zapomniane melodie, z którymi powracał do czasów swojej młodości, niełatwej przecież, ale jakże pięknej, bo była to jego młodość!
Grał więc Głowacki i śpiewał. Głos miał czysty, głęboki, z jakby charakterystyczną, wojskową manierą, bo kiedy brzmiały nuty wojskowego marsza, to nawet dźwięczniejszym się stawał. Pan Stanisław wówczas prostował się nieco, nogą takt wybijał i śpiewał…

„ My, pierwsza brygadaaaa…”, albo też
„Gdy po trzech latach wojny powracałem,
to o swej Polsce sobie pomyślałem…”

Te wojskowe melodie ukochał najbardziej, bowiem choć znał piosnek wiele, ogrywając większość z okolicznych wesel, to najchętniej wracał wspomnieniami do swojej legionowej młodości i lat spędzonych gdzieś hen, na rubieżach Polski, pod Lwowem, gdzie wojskowa piosenka podtrzymywała ducha młodziutkiego wówczas żołnierzyka, zastępując mu dom, rodzinę i ukochaną.

Śpiewał więc Dziadek sobie i kolegom, którzy dzieląc z nim frontowe drogi, w wielu przypadkach na drogach tych na wieki pozostali. Pan Stanisław pamiętał o nich zawsze i piosenki dedykował im z uczuciem, stąd chyba owa maniera.

Przyglądając się tej wydawałoby się zwykłej postaci, jakże mylne można było odnieść wrażenie. Właśnie dlatego, że Dziadka znali wszyscy, nikomu przez myśl nie przeszło by nawet, jak bogatą miał przeszłość i jaką to interesującą opowieść można by o nim napisać.
Można by, ale…

Nie lubił pan Stanisław wiele o sobie mówić. Wspominał niekiedy o wojsku, legionach do których trafił jako kilkunastoletni ochotnik, rzadko jednak opowiadał o swojej rodzinie, jej pochodzeniu i dziejach. Nie opowiadał, bo może sam nie wiedział. Wrósł przecie w tę rębowolską ziemię, chłopem się czuł i… był chłopem!
Po co mu było grzebać w przeszłości, której być może nawet nie rozumiał i może też uszanowano by tę niewiedzę, gdyby nie pewien przypadek. Sprawił on, że ujawniony przebieg służby wojskowej pana Stanisława, splendoru mu dodał i sławy, błyszczącej przez chwilę i której nawet nie doczekał. Ba, on nawet o nią nie zabiegał, bowiem zarówno owa sława jak i zazdrość ujrzały światło dzienne dopiero w kilka dni po jego śmierci. A to dlatego, że dopiero wówczas dowiedziano się, że pan Stanisław był… oficerem!

Jak to więc z tym Głowackim naprawdę było? Chłop z korzeniami wrosły w Rębowolę, znany przez wszystkich, którzy prawie wszystko o nim wiedzieli, a tu nagle taka wiadomość! Głowacki oficerem!!! To już się w głowach nie mieściło! Snuto więc przeróżne domysły, które w większości mijały się z prawdą i może nawet poniekąd Dziadkowi szkodziły, choć wtedy było mu to już zupełnie obojętne. Za nim były już wszelkie ziemskie zaszczyty. Żył skromnie i umarł skromnie, a wieść przemykając przez wiejskie opłotki, spowodowała zwiększone nim zainteresowanie, oczywiście z bagażem rozlicznych komentarzy.
Może i nie warto by było podejmować tego tematu gdyby nie to, że owe skromne życie pana Głowackiego było kontynuacją jakże interesującego ciągu wydarzeń, postaci związanych z Grójeckiem i… drogą do niepodległości; Także przykładem naszych skomplikowanych rodzinno - ojczyźnianych losów. Których na tej polskiej ziemi, jakże wiele…

I jeszcze jedno. Otóż jest pan Stanisław pewnym symbolem. Symbolem czasów, w których uczestniczyło tak wielu, wydawałoby się przecie zwykłych ludzi, tworzących epizody składające się na tę tak zwaną wielką historię. W tym zaś przypadku chodziło o niepodległość Polski…
Głowaccy wywodzą się z bardzo starej, polskiej szlachty przynależnej do herbu Prus I, o której to pierwsze wzmianki pochodzą z roku 1436. Rodzina ta wywodząca się z rodowego Głowaczewa w ziemi krakowskiej, szeroko się rozrodziła i drogą naturalnych migracji w różne regiony rozległej niegdyś Rzeczypospolitej, zasiedlała sandomierskie, podolskie i sieradzkie. Trafili również na Litwę i w rawskie.

Wielu jej przedstawicieli piastowało różne ważne i odpowiedzialne funkcje w niegdysiejszym systemie zarządzania. Rozradzając się rodzina ta wydała również i mniej głośnych potomków, jak w każdej rodzinie, bowiem byli w niej ludzie majętni i przedstawiciele tzw. gołoty szlacheckiej, która to mimo niewielkiego stanu posiadania, bardzo swoją wolność szlachecką ceniła, zachowując poczucie przynależności stanowej i wielki patriotyzm. I choć nierzadko nawet butów nie mieli, szablę zawsze przy boku nosili.

Stanisław Głowacki urodził się w dniu 4 marca 1901 roku w Janowie koło Białej Rawskiej, jako syn Józefa i Marianny z Pabierowskich . Młodość - dość krótką zresztą - spędził w rodzinnej wsi. Potem - pamiętny rodzinnym przekazom o dawnej świetności rodziny i wpojonemu przez rodziców patriotyzmowi, w wieku zaledwie lat siedemnastu zgłosił się, jako ochotnik do formujących się właśnie Legionów. Wówczas to rodził się kult Piłsudskiego i młody Głowacki zauroczony Komendantem oraz snami o wolności, ruszył w Polskę na jej frontowe szlaki, dźwigając przeogromny karabin i ciągle dziurawe buty. Przewędrował szmat kraju od rodzinnej wsi aż po Lwów i dalej, służąc pod rozkazami samego generała Hallera. Nawąchał się prochu i strachu, zaznał głodu i chłodu. Marzł zimą w okopach i pocił się latem w sukiennym mundurze. Zawsze miał w rękach karabin i …harmonię.

Ci dwaj najbliżsi przyjaciele stanowili cały jego żołnierski dobytek. Dźwigał więc na ramionach swych druhów i w chwilach wolnych od walki grywał sobie i kolegom. Kiedy po latach oddał karabin, harmonia pozostała przy nim do końca jego długich dni…

Pan Głowacki wywalczył upragnioną niepodległość po ponad czterech latach tułaczki po większości bezdroży i okopów kraju. Powrócił do domu jako dojrzały mężczyzna. Może...zbyt wcześnie dojrzały. Przeżył tyle, że starczyłoby na kilka obszernych życiorysów. Okropności wojny, śmierć i zniszczenia spowodowały, że zamknął się jakby w sobie i z rzadka jedynie wspominał minione lata. Rozpogadzał się nieco, kiedy mówił o Piłsudskim i swoim dowódcy generale Hallerze . W żarty obracał trudy wojskowego szkolenia, ze smutkiem zaś wymieniał imiona kolegów pozostawionych na frontowych cmentarzach.
Legiony były jego wielką szkołą życia. Wielką i trudną, a on zbyt szybko dojrzewał, widząc wokół śmierć wtedy, kiedy winien być radosnym. Zapadł się więc jakby w sobie, chciał zapomnieć… Jedynie w chwilach trudnych, grał owe wojskowe piosenki będące łączniczkami, które wiązały go z tamtymi jakże trudnymi latami.
W Rębowoli, a właściwie w Daszewicach , Głowacki pojawił się nagle około 1930 roku, zawarł związek małżeński z Janiną Woszczyk ur. 2.10.1908 roku w Janowie, córką Szymona i Józefy i wspólnie już zakupili 5 mórg ziemi w Rębowoli, przypieczętowując tym samym swój z nią związek, wystawieniem niewielkiego, drewnianego domku.

Niewiele tej ziemi było i Głowaccy jak wielu, klepali przysłowiową już biedę wraz z trzema córkami; Łucją, Ireną i Jadwigą .
Wojna i okupacja przyprószyły siwizną głowę pana Stanisława i w niczym nie zmieniły ciężkiej doli jego rodziny, której urozmaiceniem były ciągłe obawy przed ewentualnymi represjami.

W kilka lat później córki założyły swoje rodziny i odeszły z rodzinnego domu. Głowaccy pozostali sami. Żona pana Stanisława zmarła 26.04.1984 roku w Rębowoli, zostawiając go z niewielkim dobytkiem. Pozostała mu jego harmonia…

Córki mieszkające w pobliżu opiekowały się nim, proponując mu przeprowadzkę do większych i piękniejszych domów. On jednak cenił swoją niezależność i samotność. Zmarł samotnie w dniu 9 października 1990 roku w swojej małej izdebce w Rębowoli, zasmucając najbliższych i przyjaciół. Powoli w przeszłość odszedł ten obraz w zapomnienie usuwając pana Stanisława i jego dzieje.

Przypomniano sobie o nim dość szybko, nie na tyle szybko jednak, by pan Stanisław mógł być owego pośpiechu świadomym.

W kilka dni po pogrzebie pod opuszczony już domek podjechało okazałe auto, przywożąc kilku wysokich stopni oficerów Wojska Polskiego. Rzecz wyjaśniła się niebawem, kiedy to wojskowi przeprowadzili rozmowę z mieszkającą obok córką pana Stanisława, Ireną Świdzińską. To co mieli oni do przekazania, wprawiło w osłupienie nawet najbliższych. Oto oficerowie ci przywieźli panu Stanisławowi dokument świadczący o tym, że ówczesny Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, generał armii Wojciech Jaruzelski, który swoim rozporządzeniem z dnia 25 października 1990 roku, z mocą od dnia 11 listopada, mianował pana Stanisława Głowackiego podporucznikiem i nadał mu krzyż „Za udział w wojnie 1918-1921”!

Dziadek nie doczekał tego awansu, ale sprawił pośmiertną niespodziankę rodzinie i mieszkańcom okolicznych wsi, skracając okres pozostawionego po sobie smutku i pustki. Nikt teraz pana Głowackiego nie wspomina bez szacunku. Stał się bohaterem wsi i słusznie. Nigdy nie narzekał i nigdy nie miał żalu do lat minionych. Wykonał tylko swój żołnierski obowiązek. Wywalczył ową upragnioną przez wszystkich niepodległość i zapadł na głuchej wówczas wsi, nikomu nie znany i skromny. A cóż miał głosić? To co zrobił uważał za swój obowiązek, taki sam jaki miał jego ojciec, dziad i pradziad? Tylko zamiast karabeli, on dzierżył karabin.
Był jednak teraz jedynym we wsi oficerem i tak na dobrą sprawę, to powinien atamanem zostać!

Dokumenty i medal w imieniu zmarłego ojca przejęła córka Irena Świdzińska. Dziś dokument ten (patent oficerski) Dziadka przechowywany jest w rodzinie jak relikwia i eksponowany na honorowym miejscu. Również medal i legitymacja nr 13-90-128 z dnia 13.10.1990 roku, podpisana przez Szefa Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego płk dypl. Edwarda Janiszewskiego.

Warto było jednak – i należało - przybliżyć to nazwisko choćby dlatego, aby wykazać jak wiele się dokonało. Warto, aby być dumnym z przynależności do rodziny i społeczności. Po to również, by nie zapomnieć.

Historia pana Głowackiego, jego służba w Legionach i jego wątek rodzinny wykazują, jak wiele jest wśród nas ludzi podobnych, o których nic zgoła nie wiadomo poza tym, że tu są lub byli i tu mieszkali.

Dystans ten można zmniejszyć, przypominając to nie tylko z okazji rocznic. Może by więc Gmina Belsk Duży upamiętniła swojego legionistę nazwą ulicy w Rożcach, Daszewicach, Rębowoli lub Belsku, albo też nadać jego imię Bibliotece Gminnej, czy innej a lokalnej organizacji?

Jest niemało możliwości, aby ci, którym społeczność gminna wiele zawdzięcza, ponownie zapomniani nie byli.

Stanisław Głowacki nie sięgał po zaszczyty, ale pielęgnował pamięć o trudnej drodze do niepodległości i choć dumny był ze swojej żołnierskiej przeszłości, do grobu zabrał niejedną zapewne tajemnicę.

No cóż, przecież był legionistą!