WACŁAW JERZY KONOPNICKI - WNUK POETKI W LEWICZYNIE

MARIA I JAROSŁAW KONOPNICCY – DZIADKOWIE
W archiwum parafialnym kościoła w Lewiczynie pod datą 24 stycznia (4 luty) 1892 znajduje się akt zgonu dwuipółletniego dziecka Wacława Jerzego Konopnickiego. Nazwisko budzi jednoznaczne skojarzenia i są one w pełni uzasadnione. Rodzony wnuk poetki Marii Konopnickiej, nieślubny synek jej córki Heleny właśnie w Lewiczynie spędził ostatnie miesiące swojego krótkiego sierocego życia. W Lewiczynie po raz ostatni spojrzał na świat i na lewiczyńskim cmentarzu, najprawdopodobniej w części, gdzie zwyczajowo chowano małe dzieci, został pochowany.
Świadkowie, którzy zgłosili śmierć chłopczyka do ówczesnego proboszcza, księdza Włodzimierza Bolechowskiego to ziemliedielcy (akt zgonu spisany jest po rosyjsku) czyli rolnicy z Lewiczyna Jan Milczarek i Antoni Żukowski, prawdopodobnie sąsiedzi, ponadto ze sobą spowinowaceni małżeństwem pomiędzy przedstawicielami obu tych do dziś żyjących na terenie parafii Lewiczyn rodzin. W prostej linii potomkiem Antoniego jest znany w Lewiczynie pan Maciej Żukowski (ojciec Janka i Olka). W jednej z tych rodzin – Milczarków lub Żukowskich mały Wacuś (czy tak na niego mówiono? a może Wacio?) znalazł dach nad głową i troskliwą opiekę. Wcześniej był podopiecznym warszawskiego Szpitala Dzieciątka Jezus. Przyszedł na świat 9 czerwca (dwudziestego pierwszego czerwca) 1889 roku o godzinie czwartej po południu w warszawskim przytułku dla ubogich matek przy ulicy Dobrej.

DAWNY GMACH SZPITALA DZIECIĄTKA JEZUS – TU TRAFIŁ NA PEWIEN CZAS
Syn nieizwiestnych rodzitieliej – tak zapisano w akcie zgonu, choć nie jest to do końca prawda. Nosił nazwisko własnej matki Heleny Janiny Konopnickiej urodzonej w 1867 roku średniej ( starsza Zofia, młodsza Laura) córki Jarosława Konopnickiego i jego żony Marii z Wasiłowskich Konopnickiej, której twórczość, niestety, zaczyna odchodzić w zapomnienie, wszyscy jednak pamiętają ją jako autorkę jednej z najpiękniejszych polskich pieśni patriotycznych “Roty”kandydującej niegdyś przecież do roli polskiego hymnu narodowego.
Dwudziestodwuletnia matka Helena Konopnicka świetnie wiedziała, kto jest ojcem jej nieślubnego dziecka, ale nigdy tego nie zdradziła, tak jakby chciała mężczyznę ( może nie był wolny, gdy się poznali) chronić. Nie mogła liczyć zatem na jego opiekę i wsparcie, a stawienie w pojedynkę czoła skandalowi obyczajowemu, jakim w owych czasach była nieślubna ciąża u panny z przyzwoitej rodziny, wymagało swego rodzaju cywilnej odwagi. Rozwój wydarzeń pokazał, że Helena nigdy do końca nie pogodziła się z rozłąką ze swoim dzieckiem- na pewno próbowała je odzyskać. Nie miała jednak pracy, a co za tym idzie, również środków do życia. Maria Konopnicka przez pewien czas łożyła na utrzymanie dziecka, o czym świadczy list Konopnickiej do starszej( tej w odróżnieniu od Heleny zrównoważonej i odpowiedzialnej (straszne jest takie porównywanie dzieci) córki Zofii:
"Znów zaległości za dziecko narosły i właśnie na ich rachunek wysłałam 20 rubli Meyetowi; muszę też za to dziecko płacić miesięcznie kilka rubli, póki trochę nie urośnie i chodzić nie zacznie. Potem bądź co bądź trzeba je pomieścić na wsi, gdzieby nie ciążyło jego utrzymanie.” Jak widać, sławna babcia przyjęcia wnuka pod swój dach chyba nigdy nie brała pod uwagę. Nie zdobyła się na to, aby stawić czoła obyczajowemu tabu, pomna wcześniejszych kłopotów z Heleną wolała też trzymać kłopotliwą córkę na dystans, wspólnego z nią życia sobie nie wyobrażała. Helena prosiła ponoć o wstawiennictwo wieloletnią przyjaciółkę matki Marię Dulębiankę: “Powiedziała, że chce być dobrą, chce pracować, chce żyć dla swego dziecka, żeby jej tylko dopomóc”
Deklaracje te nie odbudowały jednak nadwerężonego wcześniej przez rozmaite wybryki (jak nazywała to rodzina) Heleny zaufania. Nie wierzono jej i nie wierzono w nią, choć chyba bardzo tego potrzebowała. W listopadzie 1889 roku, a zatem kilka miesięcy po narodzinach małego Wacia i odebraniu go matce, Helena podejmuje samobójczą próbę. W tle jest jątrzący się ciągle jej konflikt z matką, a babcią nieszczęsnego dziecka. Być może te dramatyczne przeżycia przyczyniły się do nasilenia zdiagnozowanych później u nieszczęsnej dziewczyny przez wielu specjalistów zaburzeń psychicznych. Z drugiej strony, gdyby nie ta diagnoza, to dziewczyna powędrowałaby jako pospolita złodziejka na Syberię. Pierwsze oznaki niedostosowania Helenki do respektowanych wtedy powszechnie norm obyczajowych pojawiły się już wcześniej. Konopnicka, która borykała się samotnie w Warszawie z odpowiedzialnością za los i wychowanie szóstki swoich dzieci ( jej małżeństwo z Jarosławem Konopnickim tylko początkowo szczęśliwe, okazało się na dłuższą metę nieudane) odesłała ją nawet na pewien czas do ojca, na wieś, podobno dlatego, żeby ta krnąbrna i buntownicza duszyczka nie wywierała niekorzystnego wpływu na dwie pozostałe córki poetki. Po pewnym czasie Helena wróciła do Warszawy, podejmowała się również pracy w charakterze guwernantki (domowej, prywatnej nauczycielki), ale nie udało się jej nigdy dłużej wytrwać na raz przyjętej posadzie z powodu różnego rodzaju konfliktów z chlebodawcami, którym nie podobały się częste wizyty mężczyzn u urodziwej dziewczyny, a już zupełnie nie mogli zaakceptować drobnych kradzieży, których się dopuszczała (była kleptomanką).
Pierwszą taką posadę otrzymała wczesną jesienią 1888 roku. Mniej więcej dziesięć miesięcy przed narodzinami synka. Wiązało się to z zamieszkaniem w domu chlebodawców, którzy, jak wynika z korespondencji Marii, byli nią początkowo zachwyceni. Jak daleko sięgał zachwyt pana domu? Jakich innych poznała tam mężczyzn i w jak bliskie weszła z nimi relacje? Czy kochała ojca swego dziecka czy było to tylko chwilowe zauroczenie, oszołomienie? Czy miała poczucie krzywdy czy też wielkodusznie wybaczyła mu swoje samotne macierzyństwo, rozumiejąc jego podjęte wcześniej zobowiązania i skomplikowaną sytuację życiową? Czy wreszcie choć jedno z imion nadanych synkowi miało podkreślać jego więź z ojcem, którego nazwiska nie dane było mu nosić? Tego się już nigdy nie dowiemy.
Niektórzy biografowie poetki przypuszczają, że ojcem nieślubnego dziecka Heleny mógł być niejaki Ostrowski, z którym była nawet prawdopodobnie przez pewien czas zaręczona, ale jedyny zachowany dokument związanyz tym młodym człowiekiem czyni to przypuszczenie bardzo mało wiarygodnym. Zresztą, gdyby rodzina – rodzice i bracia Heleny podejrzewali Ostrowskiego o ojcostwo, użyliby wszystkich dostępnych środków, włącznie z groźbą pojedynku, aby skłonić go do małżeństwa z uwiedzioną i porzuconą córką i siostrą. Jednak nie robią tego, a nawet odnosi się wrażenie, że Maria, matka dziewczyny, skłonna jest raczej jego niż własną córkę uważać za ofiarę niefortunnego związku. Dowodem w tej sprawie może być list Marii Konopnickiej do starszej córki Zofii:” Co do Heleny- to są nowiny o niej. Odebrałam przed paroma dniami list od Ostrowskiego, w którym opowiada historię swojej miłości do niej, swoją wiarę w nią i zamiary podjęte z nadzieją zupełnego szczęścia. Tymczasem wszystko to runęło. Przekonał się, że był otumaniony, oszukany, zwiedziony. Żałuje stokrotnie wszystkiego, co zaszło i prosi z największym żalem o przebaczenie. Teraz dopiero widzi, jak szlachetnie z nim postępowałam. Nie pisze, co go rozczarowało i okazało Helenę we właściwym świetle, ale zapewnia, że napisał ten list dlatego, iż uważał to za swój obowiązek i że tego spokój jego wewnętrzny wymagał.” Czyżby Maria uczciwie ostrzegała starającego się o córkę kawalera przed niestabilnością emocjonalną Heleny, a on, po uszy zakochany, początkowo to źle zrozumiał?
Ton listu byłego adoratora dziewczyny tchnie poczuciem odpowiedzialności, przyzwoitością i swego rodzaju delikatnością. Ostrowski po dżentelmeńsku nie zdradza, co go ostatecznie w zachowaniu Heleny zraziło do niej i rozczarowało, bo były to zapewne kompromitujące szczegóły mogące ranić macierzyńskie uczucia adresatki, Tak pisać może człowiek honoru, który zawiedziony w miłości nadal chce reputację swej ukochanej w pewien sposób chronić i nie porusza szczegółów w jego mniemaniu drażliwych. Dlatego wielce wątpliwą wydaje mi się teza pani Leny Magnone wysunięta w jej wartościowej skądinąd książce “Maria Konopnicka. Lustra i symptomy”, że to on może być ojcem Wacława i że pisze, aby się od odpowiedzialności za nieślubne macierzyństwo dziewczyny wymigać.
Może być raczej tak, że dowiedział się o odmiennym stanie Heleny, za który nie mógł być z oczywistych przyczyn odpowiedzialny i to go do dziewczyny zraziło. Gdyby tak było, to trudno się młodemu mężczyźnie w czasach, kiedy pożycie przedmałżeńskie uznawano za niedopuszczalne, dziwić. Należy nawet uznać , że zadając sobie trud listownego wyjaśnienia tej sprawy, zachował się jak najbardziej odpowiednio, a nawet szlachetnie.
WARSZAWSKI KOŚCIÓŁ ŚWIĘTEJ BARBARY – TU ZOSTAŁ OCHRZCZONY
Mały Wacław Jezry nie przyszedł zatem na świat pod szczęśliwą gwiazdą. Ochrzczono go w kościele świętej Barbary przy ulicy Nowogrodzkiej w dniu 24 sierpnia (5 września) 1889 roku. Jako rodzice chrzestni występują Julia Klauzińska doktor medycyny i Franciszek Dobrski, kupiec. Świadkiem składającym podpis pod aktem chrztu jest maszynista Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej Aleksander Biskup. Ceremonii chrztu dopełnił ówczesny proboszcz młodziutkiego wtedy (konsekracja 1886 dokonana przez arcybiskupa Popiela) kościoła ksiądz Władysław Seroczyński. Przez pewien czas przebywał z pewnością w Szpitalu Dzieciątka Jezus mieszczącym się wówczas przy placu Wareckim (dziś Powstańców Warszawy). A potem, jak wiele dzieci z tej instytucji, oddany był na wychowanie na wieś. Czy Lewiczyn był pierwszym miejscem jego pobytu? Niektórzy biografowie poetki wspominają o Będzinie. Helena podjęła podobno dramatyczną próbę odzyskania dziecka, udając się do miejsca, w którym jej synek przebywał. Wspomina o tym Magdalena Grzebałkowska w książce “Dezorientacje, Biografia Marii Konopnickiej.” Czasami dzieci zmieniały miejsce pobytu z powodu różnych, trudnych obecnie do ustalenia okoliczności życiowych. Kiedy dokładnie mały Wacio trafił do Lewiczyna pod opiekę państwa Żukowskich albo Milczarków? Okoliczności wskazują na końcówkę roku 1890 albo rok 1891.
Jedno jest pewne. Został tu z nami, w Lewiczynie, już na zawsze.
A matka? Nie zachował się, niestety żaden wizerunek tej bardzo pięknej podobno i pełnej wdzięku dziewczyny. Urodą dorównywała podobno swej młodszej siostrze Laurze Pytlińskiej, wybitnej i uchodzącej za wielką piękność aktorce. (Jej droga życiowa także nie zyskała akceptacji matki poetki).
Helena do końca życia tułała się po więzieniach (kradzieże, o których głośno było w warszawskiej prasie) i zakładach opieki psychiatrycznej (m.in Tworki, Drewnica). Przez pewien czas pozostawała pd domową opieką swego brata Jana w słynnej Arkadii pod Łowiczem, gdzie pracował jako administrator. Umarła w roku 1904 (25 stycznia) w zakładzie w Drewnicy. Miała zaledwie 37 lat. Akt zgonu Heleny spisano w parafii w Markach, na terenie której znajdował się niewielki jeszcze wówczas szpital w Drewnicy.
Przywróćmy tym dwojgu nieszczęśliwych istot – Wacławowi i Helenie, z których jedna tu, w naszej ziemi znalazła na jakiś czas swój dom, przynajmniej lokalną pamięć.

KLASA SZÓSTA W CZĘŚCI CMENTARZA, GDZIE GRZEBANO MAŁE DZIECI

BEZIMIENNE GROBY MAŁYCH DZIECI NA LEWICZYŃSKIM CMENTARZU

NASZ FOTOGRAF JULEK JEZIORSKI
WYJAŚNIENIE ZAGADKI
Jest 3 marca roku 2025. Godzina 9.30. Stoję przed drzwiami pięknego zabytkowego budynku warszawskiego Domu Dziecka nr 15 im. Ks.Baudouina – założyciela warszawskiego Domu Podrzutków - instytucji zrodzonej jeszcze w 1732 roku, a zatem pierwszej połowie XVIII wieku, z troski o los bezbronnych, osieroconych lub porzuconych przez rodziców dzieci. Jego lokalizacja dwukrotnie się zmieniała, ale cel i idea miłosierdzia świadczonego pozbawionym tego, co dla nich najważniejsze, rodzicielskiej opieki dzieciom żyje i trwa. Nad drzwiami wzniesionego na początku XX wieku budynku wyryty w tynku napis :” Ojciec mój i matka moja opuścili mnie, ale Pan przyjął mnie.” W hallu wyrzeźbiona w 1873 przez Ludwika Kucharzewskiego figura założyciela księdza Gabriela Piotra Baudouina. Oraz dwujęzyczna – po polsku i hebrajsku tablica upamiętniająca bohaterską dyrektor Marię Wierzbowską, która w czasie wojny z pomocą swego personelu przechowywała w tym miejscu skazane na zagładę dzieci żydowskie, ratując im w ten sposób życie i codziennie ryzykując własnym.

OBECNA SIEDZIBA DOMU DZIECKA IM.KS. BADOUINA PRZY NOWOGRODZKIEJ 75
Dom przechowuje ocalałe z wojny dzięki pracownikom, którzy ukryli je i zabetonowali w piwnicy archiwa Szpitala Dzieciątka Jezus. Za chwilę, dzięki pomocy bardzo uprzejmej pani Marii Kolankiewicz, która się tymi dokumentami opiekuje, dane mi będzie do nich zajrzeć. I oto po 135 latach patrzę na wpis w języku rosyjskim z sierpnia roku 1890. Wtedy właśnie liczący sobie nieco ponad rok mały Wacław oddany został w ręce i pod opiekę przybyłej po niego z Lewiczyna pani Antoniny Milczarek.
Jego nowa opiekunka ma 33 lata. Jest córką Jana i Antoniny Żukowskich, siostrą Antoniego, którego nazwisko pojawi się w akcie zgonu małego Wacława. W roku 1873 w wieku zaledwie szesnastu lat wyszła za dwudziestojednoletniego Antoniego Milczarka. Jej pierwszy syn przychodzi na świat, gdy ma zaledwie lat siedemnaście. Z siedmiorga urodzonych dotychczas jej własnych dzieci umarło już pięcioro. Żyją dwie córeczki -siedmioletnia Ania i pięcioletnia Wiktoria. ( Mały Wacuś będzie miał zatem dwie przybrane siostrzyczki) Pani Antonina, straciwszy już pięcioro dzieci, żyje zapewne w ciągłym lęku o los Ani i Wiktusi. Wtedy zapada decyzja, aby zaopiekować się dzieckiem ze Szpitala Dzieciątka Jezus. Państwo Milczarkowie będą mieli jeszcze pięcioro własnych dzieci. Stasia urodzi się już po przyjęciu do domu rodziców Wacusia i umrze w tym samym czasie ( styczeń 1892), co on w wieku zaledwie dziewięciu miesięcy.
To będzie później, tymczasem pani Antonina przygarnia macierzyńskim ruchem powierzonego jej malca i wychodzi z budynku przy placu Wareckim. Towarzyszy jej mąż. Czeka ich wyczerpująca ( jedną już dziś odbyli, chyba że przyjechali dzień wcześniej i przenocowali gdzieś wWarszawie) kilkugodzinna podróż konnym wozem do Lewiczyna. Wyobrażam sobie, że pierwsze kroki opiekunowie – przybrani rodzice kierują do tutejszej drewnianej malowniczej świątyńki przed cudowny obraz Lewiczyńskiej Pani. Dziękują za szczęśliwą podróż i proszą o błogosławieństwo dla siebie, dwóch córeczek i przywiezionego właśnie chłopczyka. Zostanie tu on prawie półtora roku. Aż do dnia śmierci. A najprawdopodobniej już na zawsze – na lewiczyńskim cmentarzu. Trenów tym razem nikt nie napisał, chociaż mały Wacuś umiera w tym samym wieku, co słynna Orszulka Kochanowska. Tak też czasem bywa. Właściwie zazwyczaj tak bywa.

KLASA V ZE SZKOŁY W LEWICZYNIE TEŻ ZAANGAŻOWAŁA SIĘ W POSZUKIWANIA. Autor zdjęcia: Błażej Kłoczewiak z klasy szóstej.
LITERATURA:
1. Grzebałkowska Magdalena "Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” Znak Kraków2024
2. Kienzler Iwona "Maria Konopnicka. Rozwydrzona bezbożnica” Bellona Warszawa 2022
3. Magnone Lena "Lustra i symptomy. Konopnicka” Słowo/obraz terytoria Gdańsk 2011
4. Ponińska Dorota "Maria. Dziesięć dni z życia Konopnickiej” Lira Warszawa 2024
5. Słomczyńska Jadwiga "Maria Konopnicka. Życie i twórczość.” Pracownia Warszawa 2024
6.Szypowska Maria "Konopnicka, jakiej nie znamy” Wydawnictwo Spółdzielcze Warszawa 1963
Za pomoc w gromadzeniu materiałów dziękuję mojej asystentce Julii Kocewiak.
AUTOR: ANNA KOCEWIAK